wtorek, 28 grudnia 2010

precognicus...

Precognicus…
To jest tak, że Max Woodward spotkał się, podczas drugiej wyprawy do Krainy z Sagasem. Tak, tym Sagaseńczykiem, który był przy drodze krzyżowej Jego. Nie mnie oceniać, ile jest prawdy w tym jego śnie, lub raczej: onirycznym wdechu!
Max rozmawiał z nim. Pytał o odległość pomiędzy życiem i śmiercią. Otrzymał odpowiedź, że tu gdzie jest, znajduje się w połowie drogi od życia. Sagas nie odpowiedział nic więcej, użył pierwszy raz słowa Precognicus.
Szukałem wszędzie. O prekognicji jest wiele, ale ktoś taki jak Precognicus. Ale w końcu coś znalazłem. Otóż Precognicus to osoba (człowiek) który potrafi łączyć się z Akaszą. Z Kronikami Akaszy, czyli pamięcią kosmosu. Wszystko dziwne, ale jeśli założę, że Nostradamus był Precognicusem to sprawa zaczyna parzyć w dłonie!

Pisać proszę do mnie tylko na: jacek.roczniak@gmail.com

staram się...

Nadal nie mam pewności, czy kiedykolwiek istniała „Księga Oczu”. Już w „Woodward’zie” powoływałem się na nią, ale nadal nie mam stu procentowej pewności. Ile teraz wiem? To ona stała się bazą do powołania czterdziestu czterech ksiąg Holdorium, które zostały rozdzielone na awersowe, które zostały w Krainie i rewersowe, przekazane na ziemię. Baśniowe poziomy, ale i kontakt z tamtą częścią historii jest coraz bardziej trudniejszy. Aby wyjaśnić wszystkie zależności Terrus – Dziecko w Śpiączce, muszę poruszać się, nawet muszę łączyć ten Real ziemski z tym, co płynie stamtąd. Nie patrzę już, czy jest to dorzeczne czy abstrakcyjne, czy może baśniowe. Jednak oni tam byli. Nie wrócili z innej planety. Wrócili stamtąd i mieli dużo do powiedzenia, choć nic do przekazania. Wiedzieli bardzo dużo. Odszukanie ich po ponad trzydziestu latach jest praktycznie niemożliwe. Jakby ich ktoś wszystkich pochował. Nie poddaję się. Do końca marca będzie skończony drugi tom, czyli „Syn Bobera”. Nie będę już rozwijał nowych wątków, a te które obecnie są unaocznione, postaram się w całości wyjaśnić. Jeśli nie zdążę ze wszystkim, pozostawię niektóre otwartymi.
Ale staram się!
Pisać proszę do mnie tylko na: jacek.roczniak@gmail.com

wtorek, 21 grudnia 2010

Skała

Romek the Rock... ma
ło kto go pamięta, ale to on wróci
ł z Maxem do Krainy. Naprawdę to on.

środa, 15 grudnia 2010

chciałem ukryć jego ślady..

http://www.youtube.com/watch?v=OKFNKHFAn-g

piątek, 3 grudnia 2010

Parszywy

chcialbym, aby także wobec niego byl przymiotnikiem!

poniedziałek, 1 listopada 2010

zaduszność

Ukończyłem kolejne dwa rozdziały "Syna Bobera". Potrafię zlokalizować już wszystkie etapy jego życia. Jest to tak niewiarygodne, że miejscami nie jestem pewien, czy nie ulegam jakiejś automanipulacji. Jestem blisko połączenia Bobera, który mógł narodzić się po wojnie, z postacią, która przebywała z holenderskim podziemnym więzieniu w Vierhuizen. Banary jest kluczem do każdego wątku i do każdej tajemnicy. Banary łączy te zdarzenia, które odbyły się na wyspie Brijunii. Banary był na tych wyspach dwa razy. To on odnalazł list, który Kupelwiser syn wysłał do ordynatora Cromwell House, Josefa Beuera. Wszystko jest w Dziennikach. w "Dziennikach Bobera".

sobota, 23 października 2010

blisko oddechu

nie za bardzo mogę pisać... wiem już dlaczego Cornel Cummings nie cofnąl się przed wejciem do starego budynku "Crowmell House". Poznawanie prawdy jest tak blisko szaleństwa!

czwartek, 7 października 2010

smród krowiego łajna

Wysiedli z kolejki. Parowóz i reszta składu, przypominała wagoniki z wesołego miasteczka. Małe, kolorowe, nawet na dachu upaćkane plamami różnokolorowej farby. Obracali głowami, jakby weszli na strzelnicę. Zewsząd dochodziły pojękiwania wyprowadzanych bydląt. Tylko dwa jaśniejsze sektory były osobowe. W pozostałych czterech mieściły się krowy, świnie i sucha karma. Pociąg zatrzymał się na bocznicy. Z pierwszego kolorowego wagonu wysiadły trzy osoby. Z drugiego, tylko Koleś i Pastuch.
- Czy to jest to Winsum? – gruby odebrał podany plecak i rozglądał się po peronie.
- Jeśli to prawdziwy napis to chyba tak – Koleś wskazał ręką.
- Jeśli cokolwiek tu znajdziemy, to chyba algorytmy Pitagorasa… pewnie tu, ociemniały dochodził do swych odkryć – Pastuch miał przerażoną minę. A kiedy Koleś milczał, prawie niedosłyszalnie dodał – Mam nadzieję, że to jest miejsce, w którym mój cień odlepi się w końcu ode mnie…
Cisza.
Smród krowiego łajna roznosił się po okolicy. Paraliżował oczekujących na peronach, którzy obracali się, przysłaniając nosy. Był przenikliwy. Przechodził przez ogrodzenie, przylegające od północnej części wielkiej zagrody. Przeszli przez tory i szli wzdłuż peronu. Spod kół wydobywał się zapach przemielonej smoły i zaparzonych smarów.
Wyskoczyli na drobny piach. Dopiero teraz widzieli dokładnie, że wagony przewożące bydło były pomarańczowe.
- Czy oni nie mają tu samochodów?
- Dlaczego pytasz?
- Zobacz – gruby wskazał na mur budynku. Przy samej ścianie mieściły się metalowe stojaki w którym, stało kilkadziesiąt rowerów.
- Może tu nie dają prawa jazdy? – Koleś z politowaniem patrzył na jedną z kobiet z pełnymi siatkami, które wisząc na kierownicy, przechylały rower to na jedną, to na drugą stronę.

środa, 22 września 2010

widoczny trop

Nie przestałem. Mam bardzo mało czasu by pisać, ale nie przestałem. Odpycham resztę… ile mogę, ale wiem już kim był ojciec Bobera Banarego i wiem, jakie jeszcze imion przyjmował. Ja to wiem! Każdy zostawia ślady. Nawet czas.

środa, 8 września 2010

...prawda?

Niektóre odpowiedzi są tak banalne, że nie jestem nadal w stanie w nie uwierzyć. Wydawało mi się, że wiem dlaczego Max wrócił do Krainy. Teraz wiem, że tylko mi się wydawało. Byłem pewny, że zrozumiałem zasadę działania i interpretację reguł… procedur Drwali… teraz wiem, że nadal nie mam pojęcia o tej zasadzie.
O ile zdobyłem wiedzę na temat tych tropów, które prowadzą do Podziemnego Więzienia w Vierhuizen, to nadal wiedzy żadnej nie mam… a już na pewno takiej, by interpretować historyczne fakty, czy starać się do nich zbliżyć.
Wiem kim była Wilhelmina van der Veen. Wiem, kto wysłał list po jej śmierci do tego samego więźnia z 1815 roku, francuza Michel’a Huillo…
Tylko po co mi ta wiedza, skoro nie mam nawet cienia łańcucha… grama motywu… dlaczego ktoś ukrywał przywieziony z Indii zegar… dlaczego cały regiment wojska musiał chronić dwie drewniane beczki?

wtorek, 31 sierpnia 2010

"...muszę opowiedzieć, jak znalazłem się w gliniastej celi numer 46."

kurwa jego mać... jest klucz, jest ogniwo, które powiązalo 1815 rok i Podziemne Więzienie z Waxem i zegarem. Tym ogniwem jest Michel August Huillo.

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

zawinięty pod bramą...

Nie mogę udawać, że daję radę. Moja agentka trzyma (nakazuje trzymać) terminów, ale ja nie daję rady. Nie daję. Ta historia jest zamknięta w trzy tomy. Nie ma innej drogi wytłumaczenia tego, co działo się z zegarem o dwóch tarczach, dwóch wejściach i dwóch wahadłach. I ja wiem, że brzmi to jak seryjne dobranocki, ale w tym zegarze przywiezionym z Indii, podarunku od sułtana Tipu, tam była księga. Księga Holdorium. Nie mogę tego bagatelizować. Dostałem mocno po dupie, ignorując wpływ artefaktów związanych (pochodzących) od podrzuconego dzieciaka pod Cromwell House w sierpniu 1918 roku. Mówiąc szczerze, to ten wątek mnie miażdżył. Przyjąłem mocne baty za to, że nie potrafiłem rozpoznać Lisy i pani Masterson na fotografii z tamtego okresu.
W żaden sposób nie potrafię połączyć pojawienia się dwunastolatka, który leży zawinięty pod bramą szpitala… i nie potrafi poruszyć nogą, ani ręką… z zegarem przywiezionym z Indii. A jednak związek zaczyna być widoczny.

środa, 21 lipca 2010

jej kartę pacjenta mam do dziś

Przed jutrzejszym wyjazdem przeglądam wszystkie materiały, jakie zgromadziłem przez ostatnie ponad dwanaście lat. Widzę to, czego nie miałem prawa dostrzec wcześniej. Kiedy poznałem tę historię, dotyczyła ona tylko pacjenta w śpiączce, który po wybudzeniu opowiadał niesamowite historie. Studiując psychologię kliniczną w Łodzi stykałem się z takimi przypadkami głównie poprzez podręcznik. Studenci od trzeciego roku co prawda praktykują w „Kochanówce” – szpital psychiatryczny na obrzeżach Łodzi, ale o ile wiem, żaden z nas nie był wpuszczany wtedy na oddział ciężkich psychoz. To trudne tematy. Ciężko zwykłemu człowiekowi, który przychodzi na kilka godzin i przyjmuje to z taką rezerwą, jaka może towarzyszyć poczuciu, że za chwilę opuszczę ten świat… przekroczę bramę i wrócę do swego domu. Teraz wspominam to inaczej… dużo ciężej. Pamiętam panią Jolę. Wtedy była magistrem. Była lekarzem. Psychologiem. Trafiłem pod jej skrzydła. Nie pamiętam na który blok trafiłem. Wiem, że to były depresje i zespoły maniakalne. Przełykałem ślinę idąc korytarzem. Przełykałem ślinę jak bohaterowi mej powieści, którą wiele lat później zacząłem pisać.
To był pochmurny dzień. Pamiętam, że była to środa. Pani Jola odebrała mnie na portierni. Przedstawiłem się, podałem rękę i po chwili szliśmy wyznaczonymi alejkami z białymi krawężnikami. Zatrzymaliśmy się dopiero pod jednym z budynków. Weszliśmy na pierwsze piętro. Pani Jola wyciągnęła z kieszeni fragment klamki, podobny do tych, jakie używali w tamtych czasach kolejarze do otwierania zamkniętych przedziałów. Oddział to był korytarz z pewną szerszą częścią, podobny w konstrukcji do holów szkół. Było bardzo dziwnie. Ludzie. W dresach, w białych piżamach… zgiełk… szliśmy w głąb… a ja starałem się patrzeć w te wszystkie twarze, dla których byłem obcy. Ja byłem obcym.
Niedługo później natrafiłem na pacjentkę. Panią Zofię. Jej kartę i kwestionariusze, które przy mnie wypełniała mam do dzisiaj. Trzymam je w rękach i myślę, jak to się stało, że trafiłem na przypadek śpiączki… jak trafiłem na przypadek nastolatka z Hammersmith…

środa, 23 czerwca 2010

poniedziałek, 21 czerwca 2010

zgoda na wizerunek

Dziękuję za wszystkie maile dotyczące wspólnych poszukiwań figurki. Dziękuję tym, którzy rozumieją fakt, że nie mogę podawać prawdziwych danych osobowych osób, które są zamieszane w tę sprawę.
Rozumiem tych, którym nie udało się zweryfikować ani postaci Maxa Woodwarda ani Cornela Cummings’a. Jak podałem zgodnie z polskim prawem i normami Unii, wszystkie dane osobowe oraz miejsca zostały w powieści zmienione.
Znając polskie prawo i zgodę na wizerunek… wiedząc o tym, nie zastosowałem się do wszystkich tych instrukcji, gdyż mam jako autor publikacji: gradację rzeczy ważnych w faktach i ważnych na przyszłość.
Osoby, które miały do czynienia z figurką albo kimkolwiek z listy bardzo proszę, by nie sugerowały się wpisami na niektórych portalach, że Max Woodward nie przyniesie prawdy, bo nie żyje. Pan Cummings użył takich stwierdzeń, które odsłaniają inną jeszcze stronę tej sprawy. Dlatego gorąco proszę o maile lub inny kontakt. Max Woodward nigdy nie był bazą faktograficzną dla tej historii.
Apeluję, by jeśli ktoś zna fragment prawdy odnośnie losów Jack’a Cappy i jego matki (w powieści Max Woodward i Elizbath Woodward matka z synem w adopcji) i jeśli wypowiada się publicznie, by uwzględniał upubliczniany zakres wiedzy, dopuszczonej poprzez żyjących członków rodziny. Osoby, które na blogach interpretują funkcjonowanie osób żyjących, podlegają jak i ja tej samej ustawie.
Pisać do mnie proszę na: jacek.roczniak@gmail.com

piątek, 18 czerwca 2010

nie miałbym tyle odwagi, by tak zeznać...

Myślałem znów o korzeniu, który Max miał na głowie. Dosyć dużo mnie kosztuje przyjęcie tej części jego zeznań, nawet biorąc za kryterium to, że każdy z tych wątków musi mieć nadprzyrodzony wyraz. Niby nie wierzę. Mam do tego dosyć duży (i naprawdę zdrowy dystans) ale jest coś, co tę perspektywę zawęża. Przykładów lub może porównań równoległych można snuć wiele. Każdy oczytany człowiek wie i słyszał o VooDoo. Bo na pewno każdy słyszał o Jezusie i wstaniu po swej śmierci. Mniej lub bardziej dla niektórych dotkliwie, patrzę w dawną Afrykę. Czarni ludzie… „ciemni” i wierzący w nadprzyrodzony świat. Piszę… dużo piszę… nocami i wczesnym rankiem… chciałem zakończyć tę historię, ale obawiam się, że „Woodward” to będzie jedyna powieść, którą ukończyłem.

niedziela, 6 czerwca 2010

prawda spod powiek

Nie wiem jak uzupełnić informacje, dotyczące pierwszej części tej historii. W pierwszym odruchu doznałem boleści, gdyż nie mogłem pogodzić się z tym, że młody, początkujący lekarz, absolwent wydziału psychiatrii (do niedawna byłem pewny, że psychologii w Yorkshire) że ten młody Thomas David Snake, znalazł się pod willą Banary’ego przez przypadek. Tak myślałem dosyć długo. Wierzyłem w przypadki i zbiegi okoliczności. Ale kiedy naprawdę dowiedziałem się, kto ukradł figurkę Bobera – wtedy zwątpiłem.
Każdy kto mnie zna wie, ile już momentów zwątpienia miałem przy budowaniu tej powieści. Ileż miałem pytań w niekończącej się drodze do prawdy, która umykała między głazami jak nierozdeptany płaz.
Już nieraz miałem taki stan mega zwątpienia, by kompletnie porzucić i nie zamieszczać żadnego z „sensacyjnego” czy „obyczajowego” wątku tej historii. Przecież skupienie się na Mitach Drwali Losu to spokojnie pewnie z dziesięć pokaźnych tomów tej historii świata. Jak do tego dołożymy życie Sagaseńczyka, to już w ogóle jest pełnia.
Jednak jeśli to zacznie żyć tak, jak chcieli tego młodzi ludzie, którzy nieświadomie wybrali się tam!
Cornel Cummings szukając Maxa Woodward’a dotarł do Terence'a. Yotera Terence’a Robinsona. Tylko te fragmenty, przy których był Tony Shepard - są rozpisane jeden do jeden. I gdybym pominął wątek obyczajowy i te kryminalne sieci, to bym nie opowiedział w pełni tej historii.
To nie Pash ujawnił Dzienniki swego ojca. Pisałem i twierdziłem tak dosyć długo. Przepraszam, że wprowadziłem was w błąd. Przepraszam.

Pisać do mnie proszę na: jacek.roczniak@gmail.com

czwartek, 27 maja 2010

to było mniej więcej tak (fragm. rozdziału 9)

Poranek wszedł oknami od strony ogrodu. Cummings nie spał. Leżał przykryty po samą szyję. Niewyspane oczy, wlepione w sufit, obserwowały plączące się odbicia z sąsiednich okien. Przymykał je co jakiś czas, to znów podnosił wysoko po dłuższej przerwie. Otwartym na oścież balkonie, wlatywało świeże powietrze, wnosząc kasztanowy zapach kwitnących kwiatów. Biała firanka, powłóczyła lampasem przy samej podłodze, stawiając opór kolejnym hałdom powietrza.
Najpierw wyciągnął ręce na kołdrę, potem uniósł kolana do góry. Niewidoczne do tej pory kartki papieru runęły na podłogę. Wszystkie były zapisane. Na większości: zdania, nieduże rysunki i mnóstwo strzałek i odnośników. Przechylił się na bok. Upadł na łokcie, po chwili na kolana, i w takiej pozycji nagarniał leżące strony. Kiedy przyciągnął zapisaną do połowy, czytał dwa razy, przymykając po każdym zdaniu powieki.
Odgłosy ulicy wlatywały swobodnie do kuchni na dole. Zszedł nagi, usiadł przy stole i wodził oczami po blacie. Kilkanaście stron gęsto zapisanych drukiem pokryte było okruchami jedzenia. Nastawił wodę i sczytywał informacje z kartek poprzyklejanych do kuchennych mebli. Na ostatnich nad lodówką wisiały zdjęcia. Na największym był on sam, trzymający na rękach Sienne. Przylgnął do niego nosem i nie odrywał, póki czajnik nie zaśpiewał. Zalał dwie łyżeczki kawy i wsypał cukier. Mieszał długo, nie odrywając wzroku od notatek.
Kiedy skończył wrócił na górą pod prysznic. Stał pod zimną wodą kilka minut. Wytarł się, ubrał bez pośpiechu zszedł na dół. Wyzbierał z salonu porozrzucane materiały i schował do szuflady.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Podbiegł do wizjera i bezszelestnie go uchylił. Na zewnątrz stał kurier w brązowym uniformie. Przekręcił klucz i otworzył zdecydowanym ruchem.
- Witam – zaczął gość służbowym tonem – Pan zamawiał archiwalne numery „Hammersmith News” – a kiedy Cummings przytaknął, kurier wskazał mu miejsce do podpisania, po czym wręczył spoty pakunek.
Pożegnali się ruchem głowy. Cummings wszedł do środka. Trzasnął paczkę na stół, rozciął po obu stronach, wyciągnął spory pa rulon gazet i rozłożył według dat wydania. Chwycił z wieszaka nożyki i zaczął wycinać zdjęcia. Kiedy skończył, resztki schował do nylonowej torby i ukrył pomiędzy lodówką a szafą. Fotosy schował do kieszeni koszuli.
Wsiadł do pierwszego autobusu, a po trzech przystankach zszedł do metra. Przy północnych dokach był po dwudziestu minutach. Przeskoczył przez siatkę, która oddzielała wejście do remontowni. Zaczaił się i upewnił czy nikt go nie dostrzegł. Wyciągnął z kieszeni wycinki i rozłożył je na trawie. Przymierzał po kolei, rozglądając się, który fragment portu widnieje na fotografiach. Tylko jedno z nich pasowało. Przybrzeżny pas betonowych płyt pokrywał się z przedstawionym urywkiem z gazety. Schował wszystko z powrotem, zostawiając tylko największy fragment, na którym inspektor North oraz dwóch innych funkcjonariuszy, zakładało kajdanki starszemu mężczyźnie.
Dojrzał leżący w krzakach kask. Nałożył na głowę i pewniejszym krokiem wyszedł z ukrycia. Szedł wzdłuż urwistego brzegu. Gdzieniegdzie stały stare, pordzewiały kutry. Po przeciwnej stronie wody, zacumowane dryfowały, podtopione barki do przewozu węgla. Były długie, szerokie i w całości pokryte brązem rdzy. Tylko jedna barka była osobowa. Stała po jego stronie. Nie miała towarowych luków, a jej górna część przypominała stare, przedwojenne schronisko.
Cummings zatrzymał się. Delikatnie sprawdził teren. Tylko po przeciwnej stronie, dwóch robotników pracowało przy dźwigu. Wszędzie indziej było pusto. Rozłożył w powietrzu kawałek gazety i przymierzył fotografię. Uśmiechnął się lekko.
W tym momencie robotnicy zauważyli go i coś do niego krzyknęli. Spojrzał w ich stronę, po czym podniósł kask i uniósł go w geście powitania. Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym odpowiedzieli tym samym. Cummings ruszył do przodu. Kiedy stanął przy trapie, dostrzegł policyjną taśmę z zakazem przekraczania. Zawinął zdjęcie do kieszeni, przeskoczył przez folię i po chwili był na pokładzie. Barka stała pewnie. Miała okna, składające się z sześciu przedzielonych szyb i bardzo przypominała domowe okiennice. Po środku był nieduży korytarzyk, który pozwalał przejść na drugą część łodzi. Ruszył w zacienioną część. Na lewo i prawo, stromo prowadziły żelazne schody. Wejścia dokładnie obwiązane były taśmą ostrzegawczą. Porozdzierał kilka jej fragmentów, po czym powoli zaczął schodzić w dół. Zimne, to gorące stęchne powietrze na przemian podchodziło mu pod sam nos. Kiedy postawił stopę na dole, poczuł że wszędzie jest woda. Pod pokładem było tylko jedno okno na każdej burcie. Lekkie światło przedzierało się przez niedomyte, brązowe szyby i jak mgła osiadało we wnętrzach barki. Na podłodze nie było drewnianego parkietu. Bezpośrednio z dna wystawały końcówki desek, tworzących spoiwo łodzi. Między nimi zbierał się szlam, gruba warstwa mułu i złote kałuże od rdzewiejących śrub.
Cummings podnosił wysoko nogi, by butami nie zawadzać o wystające resztki okrętowego ekwipunku. Rozejrzał się po pierwszym pomieszczeniu, po czym skierował się w głąb. Po przeciwległej stronie było dużo ciemniej. Woda chlupała lekko o rufę. Szedł po omacku, nie odrywając ręki od bocznej ścianki. Zamoczył kolana. Zawahał się chwilę. Odgonił dłońmi osiadającą parę, która unosiła się tuż nad powierzchnią. Cały dolny pokład był zalany. Kiedy skręcił w prawo, w stronę dziobu, dostrzegł wydzieloną przestrzeń przypominającą kajutę. Przebijał się do przodu, aż przy samym wejściu stanął na suchym. Między listwami w dnie, zobaczył oddzielnie wytyczone miejsce przez policję. Taśma zamocowana była tuż nad podłogą. Pochylił się. Próbował coś dostrzec, ale ciemność przy samym dole, była jeszcze większa. Sięgnął do kieszeni, później do drugiej, aż postukał dłonią z tyłu spodni.

sobota, 22 maja 2010

tajemnica fotografii


Byłem na wyjeździe kilka dni. Wróciłem i przeglądam. Patrzę w tłumaczenia Marck’a… patrzę w to, co przysłała pani tłumacz Aga Stasiak… na tej fotografii jest odpowiedź odnośnie pochodzenia Andrew Pash’a. Patrzę na osobę trzymającą wózek, ale to chyba nie o to chodzi… mało tego, opis tego zdjęcia jest niepodważalny. Analizując prawą część zdjęcia, na pewno na wózku siedzi Johny B. Obok niego (pierwsza z prawej fotografii) stoi młodziutka jeszcze wtedy Lisa McBurry. Natomiast obok niej stoi naczelna pielęgniarka Cromwell House pani Masterson. Nie jestem pewny imienia, dlatego pozostawmy to tak jak jest: siostra Masterson.
Postacie stojące po lewej stronie fotografii w ogóle mnie nie interesowały, i nie mam żadnych informacji na ten temat. Zatem sugestia państwa, że ja zataiłem pochodzenie Pash’a jest niestosowna. Nie wiem jaki związek ma Lisa bądź pani Masterson z Andrew Pash’em. Wiem jaka była zależność pomiędzy Lisą i siostrą M. Najpierw Lisa była pacjentką, dopiero później zaczęła pomagać w szpitalu, wykonując podczas pierwszej wojny, czynności typowo szpitalne jak mycie pacjentów, podawanie lekarstw. To wszystko jest w miarę powszechnie wiadome przede wszystkim z notatek i kart pacjentów, które zobowiązany był prowadzić ordynator Josef Beuer.

niedziela, 16 maja 2010

dlaczego?

Dlaczego wszystkie drogi znów prowadzą do granicy pomiędzy duszą i ciałem… między światem żywych… i umarłych… czy możliwe że każdy Terrus jest kimś takim? Czy możliwe, Banary wiedział, w jakie kręgi wstępuje? Czy to, że kończąc swoją pracę i karierę w Trenton School, wiedział i oczekiwał, że po powrocie z tego spaceru, nie będzie już tym samym człowiekiem…?

czwartek, 13 maja 2010

kataklizm - jest 20:16 a dziesieć minut temu odebrałem tę wiadomość

boję się... boję się, że będę musiał spalić, oddychające jeszcze egzemplarze powieści "Woodward", bo to co zeznał w drugiej turze syn Banarego... niejaki Andrew Pash... to wywraca wszystko to nad czym siedziałem tyle długich lat... JESLI Pash potwierdzi to wszystko: o udziale doktora i rodziców Maxa... jeśli powie to w zeznaniach, teraz... 18 maja... będę musiał drugi tom pisać od początku...
nie wiem jeszcze dlaczego przerwał milczenie i chce zeznawać, ale byłbym głupcem, gdybym nie połączył tego z wizytą pani S. która ma Listy Mude Corri... UF!

środa, 12 maja 2010

czwartek, 13 maja 2010

Panie Jacku…
Doczytałam do końca. Tak jak pan to przedstawił - faktycznie możemy uznać że Banaremu jakiś tam zbożny cel się tlił w głowie, ale co do jego motywów nie jestem pewna - za mało go znam, za mało o nim wiem - ale pewnie się dowiem niebawem z powieści:)

Co do tych niby normalnych rodzin. Nie mógł Pan tego lepiej ująć! Tak, tez na to zwróciłam uwagę - to wypisz wymaluj tatusiek córki znajomej. Niby rodzina, niby normalnie a wszystko ślizga się po powierzchni, nie zagląda do środka. Praca, piwko zimne w cieniu pić w sobotę, jakiś grilek i rozmowy o niczym z jakąś szemraną paczką znajomych bądź mniej lub bardziej płytką i pustą rodziną. Tragedia! I dlatego jego żona od tej rodziny ucieka. W ogóle ona nie lubię ludzi głupich, pustych, małostkowych, którzy sie skupiają na jakiś nieważnych rzeczach, wychowując dzieci z obiadem niedzielnym w MCDonaldzie w Złotych Tarasach.
Najgorsze są te pseudo normalne rodzinki. Dziwne czasy, obyczaje. Wiem, że ona szukam normalności i wprowadza ją za wszelką cenę u siebie w domu - kultywuje tradycję wspólnych posiłków, ale na luzie bez zadęcia, normalne rozmowy o wszystkim i o niczym, pokazuje emocje bo je ma, nie kłamie. Myślę że ktoś kiedyś to doceni, chociaż ona stale walczy z moimi demonami np. ze odeszła od jej ojca… pijaka - wyrzuty sumienia… to coś co ją niszczy. Chociaż niby nie powinna ich mieć, bo wybrała dobro.
Czy spotkał sie Pan z kimś kto niby jest normalny a potrafi kogoś zniszczyć, skrzywdzić i zrobić to bez mrugnięcia okiem, bez wyrzutów sumienia, bez żalu że się zrobiło źle, czując złość, zawiść i radość ze się kogoś skrzywdziło?. Ja się spotkałam i był to dla mnie szok że tak można.

pozdrawiam
H.


Pani Haniu
Znam i ja przypadek bardzo podobny do pani znajomej. Jednak sytuacja była troszeczkę inna i inaczej niestety się skończyła. Moja znajoma – choć lepiej powiedzieć – pewna pani A. pochodziła ze wsi. Była zdolną dziewczyną… szkoła z paskiem i na studiach same piątki. Poznała w tym duzym mieście, gdzie studiowała, swego przyszłego męża. Mąż nie był orłem, nie studiował, no ale był z miasta. Żyli dobrze i pogodnie. W pewnym momencie wyprowadzili się za pracą daleko od swych rodzinnych stron. Dorobili się dwóch synów i wtedy się zaczęło. Pan mąż dostał pracę, która dawała mu sporo kasy i pewien specyficzny prestiż, ale… ale praca niosła ze sobą także nerwy i pan zaczął popijać. Pił wódkę. Pił bez kontroli. Po roku czy dwóch zaczął już mocno pić, zaczęły się nerwy w domu… strach… i to coś… o czym pani Haniu rozmawialiśmy wczoraj – pojawiła się w ich domu mgła lęku. Dzień podzielił się na to, kiedy pan pije i kiedy pan jeszcze nie zaczął pić. Na nic prośby, argumenty… nad rodziną ich pojawiła się oprócz mgły lęku także inna chmura… lęk dzieci przeradzać się zaczął w prośby. Prośby dzieci do matki, by zabrała ich i uciekli. (te dzieci miały około 10 lat). Matka, pani A. zaczęła niekończącą się opowieść o tym, że dzieci potrzebują ojca, jakimkolwiek by nie był… że są tak daleko od rodzinnych stron i że nikt nie może im pomóc i że w innych rodzinach jest tak samo.
Oczywiście nic się nie zmieniło przez bardzo długo. Synowie dorośli, wyprowadzili się z domu. Ta pani A. odezwała się do mnie ze trzy lata temu i wyznała mi w mailu, że jej starszy syn nie może jej wybaczyć, że tak ona mu zmarnowała życie. Że on jest kaleką… psychicznym wrakiem… że była słabą, kobietą bez zdania, a jego ojciec był tylko jakimś… nikim… ten syn pani A. ma teraz swoją rodzinę (jak ona twierdzi) i nie chce znać swej matki i nie chce, nie chce by jego dzieci znały babcię… która kiedyś nie dała rady…
Pani Haniu, to taka rada i przestroga dla tych Kobiet, które mają wątpliwości… czy uciekać i opuszczać frajerów…
Pozdrawiam panią.


Pisać do mnie proszę: jacek.roczniak@gmail.com

środa, 12 maja 2010

Witam!

Czytałam dziś kulisy. Taka śliczna ta Malwa. I tak sie zastanawiam że wszystkie te biedne dzieci miały jakieś popaprane dzieciństwo. Właściwie dlaczego Banary wybierał te z popapranym dzieciństwem? Bo takie chciały "ulecieć" gdzieś daleko. Wiem była o tym mowa nie raz. Ale wraca do mnie obraz Malwy nieprzytomnej, po narkotykach na jakiejś tam melinie. Zastanawiam sie co ja do tego pchnęło. Co Jej było. Co z Nią było.

Mijam często takie biedne dzieci z patologicznych rodzin jak idę rano do pracy a one do szkoły...idą...przynajmniej próbują, mają brudne ubrania, podarty plecak, pewno są głodne i niewyspane bo mamuśka z kolejnym panem kaziem balowała całą noc...i jak takie dziecko 8, 10 letnie może myśleć o szkole o nauce jak ono myśli o chlebie i kiełbasie bo jest po prostu głodne. U nas w ogóle bieda, nędza i nic się nie robi z takimi dzieciakami. Może w dużych miastach sa programy jakieś tam ratunkowe. Nie ma kasy, nikomu się nie chce. A w takim małym nienawiść do wszystkiego i wszystkich rośnie, rośnie....
Takie tam mam przemyślenia. Zawsze jak widzę ten rysunek Malwy to mi sie tak smutno robi że juz jej nie ma....
Dlaczego umarła?... czy musiało tak być.... Pewnie byłaby niewiele starsza ode mnie....
Pozdrawiam Hania

Pani Haniu,
Uderza pani w najczulsze struny, które od tak dawna we mnie grają. Choć nie miałem tak ciężkiego (aż tak ciężkiego) dzieciństwa jak przypadki, które pani dziś opisała, to bardzo… bardzo jestem czuły na dziecięcą krzywdę, a szczególnie tę krzywdę, wywołaną przez rodziców… przez ich egoistyczne i mętne życie. Nie ma pani pojęcia jak wiele rodziców nie zdaje sobie sprawy z tego, że wyrządzają krzywdę, takim swoim beztroskim życiem. Takim ciągłym melanżem, w którym dzieci są i istnieją… i nawet nie mam teraz na myśli rodzin patologicznych. Tam sprawa jest jasna. Myślę, że najgorsze są rodziny, w których pije się tak normalnie. Każdy weekend spędzany na działce, piątek, sobota i po powrocie do domu, reszta niedzieli. Ciągle jakaś rodzina… ciągle coś. Picie i rozmowy. I niby nic, ale tego czasu dla dziecka nie ma. Ważniejsza jest wódka… a to lekkie winko, a już na pewno „niegroźne” piwko. A dziecko to gorzej przyjmuje… dlaczego. A bo nie ma tym rozrób… nie ma krzyków… nie ma zadymy, bicia naczyń… ale jest coś czego dziecko nie rozumie. Jest mama ze szklistymi oczami, jest tata, który się chwieje przy kolejnej wizycie w łazience. A dziecko stoi i próbuje znaleźć w tym swoje miejsce.
Pani Haniu,
A te dzieci, które pani spotyka na ulicy, to dopiero na mnie działa… i jakże nie trudno się domyślić, co jest tam w tej młodej głowie… zamiast wspomnienia wspólnych chwil z rodzicami… wspomnienie ich wspólnych chwil przy stole.
Bober Banary pracował całe swe życie z takimi dziećmi. Od momentu, kiedy trafił jako (w sumie) pacjent do Trenton. Przecież Bober później był lekarzem, był pedagogiem. Zajmował się takimi przypadkami… aż w pewnym momencie uznał, że w żaden sposób nie może im pomóc. I wpadł na szaleńczy pomysł, że zacznie zajmować się najcięższymi przypadkami… dziećmi, które nie dają tak bardzo rady, aż odbierają sobie życie. I Banary nie widział żadnego sensu o żadnej szansy, by ich przed tym powstrzymywać. On nie widział w tym sensu. On postanowił odmienić ich życie tam… tam gdzieś, gdzie zapewni im spokój i raj… dlatego Banary jest takim dwuczłonowym, przeciwstawnym, dualistycznym tworem człowieka. A według Pani?

pisać do mnie proszę: jacek.roczniak@gmail.com

wtorek, 11 maja 2010

wtorek 11 maja 2010

Tylko Mozart teraz… requiem leczy każde rany… przynajmniej moje. Zdjęcia pochłaniają mnie bardzo. Do tego dochodzi myślenie o wczorajszej wizycie. Nie piszę. Nie tknąłem żadnego z rozdziałów. Cały czas konstruuję rozdział 18ty. Max dociera do Malwy… spotyka Celibra. To Celiber zna wiersze, które Malwa wymawiała… może recytowała… UF (ciężko naprawdę do tego wracać).

niedziela, 9 maja 2010

dwa dni w Sopocie

nie wysiadam z samochodu... prawie... ręce sterczą mi tuż przy ziemi od dźwigania kamery i swiatła,,, ale może chwilę odpocznę... chociaż godzinę... jutro spotkanie z panią, która posiada Listy Mude Corri, czy lepiej powiedzieć Zapiski Malwy... bardzo to ekscytujące...

czwartek, 6 maja 2010

piątek 7 maja 2010

Jestem w Polsce. Bardzo dużo wyjazdów. Ale jestem. W przyszłym tygodniu mam spotkanie w sprawie Listów Mude Corri. Mam nadzieję, że ich posiadaczka nie wycofa się i przyjedzie. Cały drżę na to spotkanie.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Piątek, 30 kwietnia 2010

Mało spałem. Uświadomiłem sobie dziś w nocy, że nie dam rady ukończyć drugiego tomu na czas. (na boską interwencję nie liczę)
Nie spałem, mimo, że od 19tej pisałem piąty rozdział, podążałem za Maxem w Mieście… opisywałem dialogi z Johnym i Verą i w pewnym momencie postanowiłem sprawdzić, czy Johny w ogóle był na Liście Bobera. Nie znalazłem ani nazwiska, ani pseudonimu. Nic. Postać całkowicie fikcyjna? Zacząłem grzebać w notatkach z 2001 roku, bo już tam robiłem podział na postacie ważne, które na pewno wejdą do powieści i znów nie znalazłem. Nadal nie wiem, skąd się wziął Johny. (nie mylić z Johnym B.)
Wyłączyłem muzę, ściągnąłem słuchawki i dłubałem oczami sufit. Nic. Po pierwszej w nocy (a przecież wstawałem na Poranek) odnalazłem szkic formy tego rozdziału, który robię zawsze przed właściwym pisaniem. I co? Tam już długowłosy blondynek był. Znów wróciłem myślami do Trenton i wtedy dopiero się zaczęło. Podzieliłem na szybko wątki główne i nadal są trzy: policyjny, obyczajowy Koleś – Pastuch i Max w Krainie.
Nie mogę (nie będę) mógł znów posłuchać redaktorów, i skupić się na jednym torze, by powieść nie stała na dwóch (prawie przeciwstawnych) nogach. To jest apromocyjne i asprzedażowe. Niestety to wszystko jest ważne. Jest ściśle ze sobą powiązane. Nie wiem jak to będzie.

środa, 28 kwietnia 2010

jestem w Krainie... podążam za nim...

Dzisiaj mocno poszedłem do przodu. Pracowałem nad piątym rozdziałem. Zmieniłem konstrukcję i sam moment przybycia Maxa do Miasta. Muszę na wszystko uważać. Aż strach pomyśleć, ale tyle samo zaglądam do pierwszego tomu, co do notatek i do mych wskazówek. Jestem dziś na plaży. Jak Max poznał Johnego i Verę. Johny to długowłosy chłopak, który tak zaimponował Maxowi… miło się pisało. Cisza w domu. Spokój, nic nie przeszkadza i nie przywołuje… cudowny stan.
Dziwna jest świadomość Maxa, świadomość miejsca w którym jest ponownie, i posiadając taką wiedzę, często o tym zapomina, ale to co się stanie z długowłosym blondynem przerwie tę sielankę. Ale Vera pozostanie. Smukła, długowłosa czarnulka z przyciętą nad brwiami grzywką…

wtorek, 27 kwietnia 2010

powoli wracam do Krainy

Ciężko się pisze wśród tej codzienności… ciężko gdy za oknem jest słońce albo pada deszcz… ktoś chodzi i mówi… ciężko się piszę w ciągu dnia, kiedy ciągle ktoś tu obok jest…
Wracam jednak powoli do Krainy. Wracam śledząc każdy jego krok, tracąc czas na pytaniach, dlaczego on to zrobił… nie znajduję bezwzględnej odpowiedzi ani w jego listach, ani jego czynach… tropię go według tego, co zeznawał doktorowi Morrow’i. Pamiętacie, po wybudzeniu do Maxa sali przyszedł podwładny Ayersa. To był właśnie – doktorek – jak nazywał go zdrobniale Max. To od Morrow’a jest najwięcej informacji z tego co przeżył Max. /rozdział 25 strona 688/
W „Woodward’zie” nie było czasu i miejsca by się na tym skupić. Ale Max Woodward opowiedział Morrow’i wiele. Bardzo wiele.
Czytam te linijki i ciśnienie skacze mi dwukrotnie. Myślałem, że wiem o Krainie najwięcej z mitów Drwali Losu, ale notatki Morrow’a to kopalnia wiedzy. Max mu wszystko opowiedział, albo Max po prostu spisał to wszystko i dał to Morrow’i. Gdyby okazało się, że istnieje jeszcze dziennik Maxa, w którym opisał Krainę i Drwali. W którym opisał procedury Komory Ciosania. Póki co muszę zadowolić się notatkami Morrow’a.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

niech duch będzie Prezydentem

nie mogę uwierzyć... choć wierzę w wiele niestworzonych rzeczy. Nie mogę po prostu uwierzyć, że brat się nie zatrzymał. Nie wierzę, że ten ktory odszedł, chciałby, aby jego duch stanął znów między Polakami. Między mną, a tymi innymi. Słucham tej deklaracji politycznej Brata i nie mogę uwierzyć w sprawie tej kandydatury... Chryste wybacz... pewnie grzmisz w ogóle, że w sprawie politycznej się wypowiadam, ale tym razem nie o żadną politykę mi chodzi, - jakże trudno mi już teraz młodszemu synowi wytłumaczyć 3 rozbiory polski plus czwarty 17 wrzesnia, ale co mam powiedzieć teraz patrząc na brata, który zwołuje duchy Smoleńska... co mam powiedzieć memu synowi, który pyta o prawdę i wojowników, za których mam wszystkich polaków. Chryste, dlaczego ta kampania jest znów kampanią z duchami... dlaczego? Niech ten Brat zostanie już prezydentem... naczelniku z Komorowa odpusć. niech Brat zostanie Prezydentem Duchów. Niech duchy głosują na Niego.

Zaginięcie bliskiej osoby.

Jak wypełnić stratę po Jolandzie. Czym ukoić ból, który przypala resztki wspomnień… zacierając jej promienny uśmiech. Jolando gdzie jesteś, pytam się w duchu, po czym wychodzę na ulicę i zaczepiam przechodniów. Czy widziałeś Jolandę… czy słyszałeś jej donośny głos… ale nikt jej nie widział. Zaczepiam patrol straży miejskiej, pokazuję zdjęcie Jolandy… tłumaczę i proszę o pomoc… oni pytają, czy chcę zgłosić zaginięcie osoby? Tak chcę. Zaginięcie bliskiej osoby.
Pewnego dnia usłyszałem, jak jej współpracownik powiedział do niej: Joli… tak powiedział o naszej Jolandzie. Teraz tak właśnie o niej myślę. Przywołuję ją cały czas, kiedy siedzę przy kolacji i muszę sam wstać po widelec… po dodatkowy talerzyk… wchodzę do sklepu i staję przy dziale monopolowym i godzinami wpatruję się w rzędy butelek wina… czerwone – białe, czerwone, białe…. Bo to Ona mi je przynosiła. Ona… Jolanda. I myślę już jak ją sprowadzić tutaj, do Warszawy… już zaczynam kwestować pod Bristolem, w nadziei że wyjdzie, bo akurat będzie na jakimś sympozjum (powiedzmy obsługi trudnych gości). Ale Ona nie przychodzi. Jej nie ma… czuję się jakbym coś bezpowrotnie stracił i szukam miejsca, gdzie mogę zgłosić: Zaginięcie Bliskiej Osoby.

sobota, 24 kwietnia 2010

myślę

Siedzę przy kamerze i myślę sobie o świecie… przed chwilą był u nas Sławomir Idziak i mówił o kompozycji, o rozpoznaniu rzeczywistości… siedzę i myślę, którędy dalej iść. Nie pisałem „Syna Bobera” ponad dwa tygodnie. Mam już spore zaległości. To wszystko bardzo dziwnie na mnie działa. Otacza mnie jakaś maź. Już coraz trudniej mi się oderwać od bieżącej przestrzeni. Jeszcze niedawno, wystarczyło że wyciszyłem się, zapaliłem lampkę, cicho jakieś nutki i już się przenosiłem do Krainy. Teraz jakaś siła mnie mocno dociska i nie wypuszcza. Skupiam się na Maxie i coraz trudniej mi zrozumieć i wyjaśnić, jaki miał stosunek do siebie po tym co zrobił. Jak sobie to tłumaczył. Jaki miał do tego stosunek…
Siedzę i myślę.

czwartek, 22 kwietnia 2010

po wygnaniu

jestem już w kraju, pozbieram się trochę i spojrzę w korespodencję i analizy. Dużo tego, więc chwilę to zajmie, ale są nowie wiesci o matce Woodward'a. Jutro już dojdę do siebie (chyba).

niedziela, 11 kwietnia 2010

prezydent mojego kraju... pan Lech Kaczyński

Ale dzisiaj, po zdjęciach pojechałem z rodziną pod Pałac Prezydenta. Długo przeciskałem się, aż w końcu utknęliśmy niedaleko lwów. Stamtąd podałem znicz… powędrował do harcerzy i na moją wielką prośbę, został postawiony. Ale myślę o czymś innym. Pan Lech Kaczyński nie był prezydentem, na którego oddałem swój głos. Kiedy objął swe rządy byłem tym, który myślał, że mogło być inaczej… Teraz, po tym co się stało, patrzę na tych, którym tak samo leją się łzy… i rozumiem tych, którzy wybrali tego pana Lecha Kaczyńskiego. Zrozumiałem, że mimo tego, że wybrała go inna część Polski, to Polski prezydent. Więc musi być także moim… kilka minut temu prezydent Lech Kaczyński wrócił ze Smoleńska do Polski. Do Warszawy. Stałem przed telewizorem i tak brakowało mi ostrości…

sobota, 10 kwietnia 2010

Prezydent nie żyje

Byłem przy tym… tak blisko. Podniosłem się z krzesła, kiedy wydawca Poranka Maciej Słomczyński, kilka minut przed 9tą zawołał wszystkich do reżyserki. Drżała mu ręka, ledwo utrzymająca telefon. Oznajmił, że rozmawiał z naszym korespondentem z Katynia i świadek widział, jak prezydencki samolot wybuchł za lasem lotniska w Smoleńsku.
Wydawca nie wpuszczał anteny przez kolejną minutę… emisja przedłużała i dodawała kolejne bloki reklamowe. Posadzono gościa… Wojciech Olejniczak odpowiadał na pytania Kuźniara, ale już wiedzieliśmy. Wydawca czekał na potwierdzenie tej wiadomości z drugiego źródła. Przyszedł serwis punkt 9ta. Beata Tadla czytała informacje, ale wszyscy wiedzieliśmy, że są one już nie do końca aktualne, ale nie mogliśmy jeszcze ich podać… Podczas serwisu, Wojciech Olejniczak, siedząc nadal przy stole, czekając na dalszą część rozmowy, wykonał telefon. Kiedy się rozłączał znów bylimy na antenie... a on już płakał… płakał na antenie.

piątek, 9 kwietnia 2010

wróciłem

jestem, jestem już w Wawie... jestem także tu wsród tych, którzy rozumieją ludzką mowę...

wtorek, 6 kwietnia 2010

nadal 6 kwietnia 2010 godzina 18:48

– Co się dzieje? Co mi chcesz powiedzieć? – zbliżyłem się, wyciągnąłem rękę do kręgów. Cofnął się nerwowo… – Sagasie. Widzisz przyszłość? Prawda, widzisz?
– Otwieraj swoje życie, za każdym podniesieniem powiek. Dotknąłeś tu świata, w którym też są wojny. Traci się największe uczucia. Doświadczyłeś tego i przetrwałeś. Jestem pewny, że już tu nie wrócisz. Dlatego daję ci zgodę na powrót.
Klęknąłem. Nie poruszał się długo. Podszedł w końcu bardzo blisko. Poczułem zapach. Dziwny zapach wilgoci. Wyciągnął dłoń. Kościstą, usianą niebieskimi żyłkami, bladą i pomarszczoną. Położył ja na mej głowie.
– Otwieraj swoje życie, za każdym podniesieniem powiek – i odszedł. Przekroczył Próg Podeptanej Młodości i znikł. Zeskoczyłem na bal. Wszystko ruszyło. Nade mną wieźli ją. Odnajdę cię. Po śladach twoich łez. Smutku woń wskaże ślady twe. Odnajdę cię. Ukochana. Każdej nocy, z tych które doświadczam… czuję ciebie. Ileż musiałem przejść, by tak móc czuć ciebie. Na jaki koniec wszechświata zdryfować, by tak czuć. I tak chcę cię prosić, byś mi wybaczyła, że opuszczam cię. Muszę wrócić, a ty musisz zrozumieć, że odnajdę cię. Jutro, kiedy uda mi się na nowo otworzyć oczy, będę czuć cię tak samo. Wiem, że wszyscy obiecują sobie miłość. Nauczono mnie tutaj, że miłość jest tak bardzo odległa ludziom. Że anielska, czysta jest jedna i cudu trzeba, by ludzie jej nie zniszczyli. By jej nie stracili. Ukochana moja. Nauczono mnie, że mieć to nie wszystko. Że to dopiero początek. Moja ukochana. Pamiętasz naszą noc? Wiem, że to tu się stało, w Krainie… ale nie mam wątpliwości, że to najpiękniejsze i najprawdziwsze, co sobie przekazaliśmy. Tak bym bardzo chciał, żebyś uchyliła powieki i zobaczyła mnie… bo dziś chciałbym być twym aniołem. I może dobrze, że nie możesz odpowiedzieć, bo pewnie byś mnie wyśmiała. Ale nie dziś. Dziś byś była wyrozumiała. Anioły nigdy nie umierają, dlatego możemy dla siebie być nieśmiertelni. Mi. Wrócę po ciebie, bo cię kocham – zamilkłem, bo tak mnie zakłuło, że padłem półprzytomny.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

wtorek 6 kwietnia 2010

Te dziennikowe słowa, traktuję dosyć swobodnie. Nie pisałem nic od pięciu dni. Sprawy mego młodszego syna zabierają mi całą swobodę. Żadnego skupienia i żadnej myślowej wolności. Święta przeszły spokojnie. Nawet słonecznie było na wsi. Trochę się pochyliłem nad blogiem, ale to publiczne dywagowanie na tematy dosyć intymne, także mnie wycisza. Myślałem, że wypocznę i że jakoś mi się poluzuje, ale nie. Ciężar wisi mi w brzuchu, gniecie klatkę. Samopoczucie od środy podłe.
Ludziska komentują co jakiś czas na FB, że blog im się podoba, ale też nie można wciąż o tym pisać publicznie.
Jutro wyjeżdżam do Poznania na dwa dni Kobiety na Zakręcie i dodatkowy, trzeci dzień zdjęć w piątek, ale to pewnie już same scenki. Od niedzieli Portugialia. Cały tydzień na wyspie. Zdjęcia. Później znów Tatry i szukanie śladów wilka. Kwiecień ciężki. (a o maju to nawet nie wspominam).

piątek, 2 kwietnia 2010

odstępuję

odstępuję na czas pewien od opisywania historii pani Wu, gdyż jej mąż niedoszły, oprawca psychiczny - dokopal się do mego bloga i do tego pod folderu DOKUMENt. Poza tym, w Kulisach panuje wielki tłok i nie będę tam opisywal swych postępów nad drugim tomem powieci. Te dziennikowe zapisy będę robił od dzisiaj tutaj. dzisiaj jest 2 kwietnia 2010, godzina 16:50.

wtorek, 12 stycznia 2010

Wódkokrążca akt drugi…

No i brzuch rósł pani Wu. On się starał. Sprzątał, mył, prał … odczekał aż Jej rodzice wyprowadzili się na wieś. Już miał lokum. Miał spokój. Ona myślała o kształcie łóżeczka dla dziecka - on myślał o wielkości skrzynki wódki, którą kupi. Pierwszy zachód słońca w ich związku przyszedł podczas wakacji. Byli na działkach. Ktoś, gdzieś tam niedaleko rozpalił ognisko, było i miło i turystycznie, póki do młodzieży nie dołączył on. Najpierw usiadł grzecznie przy ognisku, później skakał przez ognisko a potem to już wziął rower i rzucał gdzie popadnie… a potem wyjechał… niedaleko, bo zderzakiem po siatce… i tyle go widzieli. Rankiem Ona wydzwaniała, gdzie On jest. Lewą ręką trzymała słuchawkę, a drugą podtrzymywała rosnący brzuch. Jej rodzice podobne geny mieli jak on, więc za dużo nie rozumieli powagi… wszyscy, którzy ją znali radzili, namawiali, przepowiadali.
Po kilku dniach pojawił się. Jego dużą twarz zasłaniał bukiet czerwonych róż. A ona była z tych przecież, którym łakociem wmówi się bezzasadność czerni i bieli.
Ale czarne od dawna już nie było białe, bo po drugim razie Ona powiedziała dość. Wytrzymała aż promile weszły na prostą, spotkała się z nim i powiedziała, że to już koniec. Ale finał nie przychodził tak często jak ponaglenia rat, które musiała za wszystko płacić. I wtedy pojawiła się matka Wu. Szeptała do ucha córce, że świat taki jest, a ona sama nie da rady. I Wu spojrzała na łóżeczko z ich wspólną pomyłką… zadzwoniła do Niego i on uregulował wszystkie raty… jej odsetki też zniwelował.