czwartek, 27 maja 2010

to było mniej więcej tak (fragm. rozdziału 9)

Poranek wszedł oknami od strony ogrodu. Cummings nie spał. Leżał przykryty po samą szyję. Niewyspane oczy, wlepione w sufit, obserwowały plączące się odbicia z sąsiednich okien. Przymykał je co jakiś czas, to znów podnosił wysoko po dłuższej przerwie. Otwartym na oścież balkonie, wlatywało świeże powietrze, wnosząc kasztanowy zapach kwitnących kwiatów. Biała firanka, powłóczyła lampasem przy samej podłodze, stawiając opór kolejnym hałdom powietrza.
Najpierw wyciągnął ręce na kołdrę, potem uniósł kolana do góry. Niewidoczne do tej pory kartki papieru runęły na podłogę. Wszystkie były zapisane. Na większości: zdania, nieduże rysunki i mnóstwo strzałek i odnośników. Przechylił się na bok. Upadł na łokcie, po chwili na kolana, i w takiej pozycji nagarniał leżące strony. Kiedy przyciągnął zapisaną do połowy, czytał dwa razy, przymykając po każdym zdaniu powieki.
Odgłosy ulicy wlatywały swobodnie do kuchni na dole. Zszedł nagi, usiadł przy stole i wodził oczami po blacie. Kilkanaście stron gęsto zapisanych drukiem pokryte było okruchami jedzenia. Nastawił wodę i sczytywał informacje z kartek poprzyklejanych do kuchennych mebli. Na ostatnich nad lodówką wisiały zdjęcia. Na największym był on sam, trzymający na rękach Sienne. Przylgnął do niego nosem i nie odrywał, póki czajnik nie zaśpiewał. Zalał dwie łyżeczki kawy i wsypał cukier. Mieszał długo, nie odrywając wzroku od notatek.
Kiedy skończył wrócił na górą pod prysznic. Stał pod zimną wodą kilka minut. Wytarł się, ubrał bez pośpiechu zszedł na dół. Wyzbierał z salonu porozrzucane materiały i schował do szuflady.
Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Podbiegł do wizjera i bezszelestnie go uchylił. Na zewnątrz stał kurier w brązowym uniformie. Przekręcił klucz i otworzył zdecydowanym ruchem.
- Witam – zaczął gość służbowym tonem – Pan zamawiał archiwalne numery „Hammersmith News” – a kiedy Cummings przytaknął, kurier wskazał mu miejsce do podpisania, po czym wręczył spoty pakunek.
Pożegnali się ruchem głowy. Cummings wszedł do środka. Trzasnął paczkę na stół, rozciął po obu stronach, wyciągnął spory pa rulon gazet i rozłożył według dat wydania. Chwycił z wieszaka nożyki i zaczął wycinać zdjęcia. Kiedy skończył, resztki schował do nylonowej torby i ukrył pomiędzy lodówką a szafą. Fotosy schował do kieszeni koszuli.
Wsiadł do pierwszego autobusu, a po trzech przystankach zszedł do metra. Przy północnych dokach był po dwudziestu minutach. Przeskoczył przez siatkę, która oddzielała wejście do remontowni. Zaczaił się i upewnił czy nikt go nie dostrzegł. Wyciągnął z kieszeni wycinki i rozłożył je na trawie. Przymierzał po kolei, rozglądając się, który fragment portu widnieje na fotografiach. Tylko jedno z nich pasowało. Przybrzeżny pas betonowych płyt pokrywał się z przedstawionym urywkiem z gazety. Schował wszystko z powrotem, zostawiając tylko największy fragment, na którym inspektor North oraz dwóch innych funkcjonariuszy, zakładało kajdanki starszemu mężczyźnie.
Dojrzał leżący w krzakach kask. Nałożył na głowę i pewniejszym krokiem wyszedł z ukrycia. Szedł wzdłuż urwistego brzegu. Gdzieniegdzie stały stare, pordzewiały kutry. Po przeciwnej stronie wody, zacumowane dryfowały, podtopione barki do przewozu węgla. Były długie, szerokie i w całości pokryte brązem rdzy. Tylko jedna barka była osobowa. Stała po jego stronie. Nie miała towarowych luków, a jej górna część przypominała stare, przedwojenne schronisko.
Cummings zatrzymał się. Delikatnie sprawdził teren. Tylko po przeciwnej stronie, dwóch robotników pracowało przy dźwigu. Wszędzie indziej było pusto. Rozłożył w powietrzu kawałek gazety i przymierzył fotografię. Uśmiechnął się lekko.
W tym momencie robotnicy zauważyli go i coś do niego krzyknęli. Spojrzał w ich stronę, po czym podniósł kask i uniósł go w geście powitania. Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym odpowiedzieli tym samym. Cummings ruszył do przodu. Kiedy stanął przy trapie, dostrzegł policyjną taśmę z zakazem przekraczania. Zawinął zdjęcie do kieszeni, przeskoczył przez folię i po chwili był na pokładzie. Barka stała pewnie. Miała okna, składające się z sześciu przedzielonych szyb i bardzo przypominała domowe okiennice. Po środku był nieduży korytarzyk, który pozwalał przejść na drugą część łodzi. Ruszył w zacienioną część. Na lewo i prawo, stromo prowadziły żelazne schody. Wejścia dokładnie obwiązane były taśmą ostrzegawczą. Porozdzierał kilka jej fragmentów, po czym powoli zaczął schodzić w dół. Zimne, to gorące stęchne powietrze na przemian podchodziło mu pod sam nos. Kiedy postawił stopę na dole, poczuł że wszędzie jest woda. Pod pokładem było tylko jedno okno na każdej burcie. Lekkie światło przedzierało się przez niedomyte, brązowe szyby i jak mgła osiadało we wnętrzach barki. Na podłodze nie było drewnianego parkietu. Bezpośrednio z dna wystawały końcówki desek, tworzących spoiwo łodzi. Między nimi zbierał się szlam, gruba warstwa mułu i złote kałuże od rdzewiejących śrub.
Cummings podnosił wysoko nogi, by butami nie zawadzać o wystające resztki okrętowego ekwipunku. Rozejrzał się po pierwszym pomieszczeniu, po czym skierował się w głąb. Po przeciwległej stronie było dużo ciemniej. Woda chlupała lekko o rufę. Szedł po omacku, nie odrywając ręki od bocznej ścianki. Zamoczył kolana. Zawahał się chwilę. Odgonił dłońmi osiadającą parę, która unosiła się tuż nad powierzchnią. Cały dolny pokład był zalany. Kiedy skręcił w prawo, w stronę dziobu, dostrzegł wydzieloną przestrzeń przypominającą kajutę. Przebijał się do przodu, aż przy samym wejściu stanął na suchym. Między listwami w dnie, zobaczył oddzielnie wytyczone miejsce przez policję. Taśma zamocowana była tuż nad podłogą. Pochylił się. Próbował coś dostrzec, ale ciemność przy samym dole, była jeszcze większa. Sięgnął do kieszeni, później do drugiej, aż postukał dłonią z tyłu spodni.

sobota, 22 maja 2010

tajemnica fotografii


Byłem na wyjeździe kilka dni. Wróciłem i przeglądam. Patrzę w tłumaczenia Marck’a… patrzę w to, co przysłała pani tłumacz Aga Stasiak… na tej fotografii jest odpowiedź odnośnie pochodzenia Andrew Pash’a. Patrzę na osobę trzymającą wózek, ale to chyba nie o to chodzi… mało tego, opis tego zdjęcia jest niepodważalny. Analizując prawą część zdjęcia, na pewno na wózku siedzi Johny B. Obok niego (pierwsza z prawej fotografii) stoi młodziutka jeszcze wtedy Lisa McBurry. Natomiast obok niej stoi naczelna pielęgniarka Cromwell House pani Masterson. Nie jestem pewny imienia, dlatego pozostawmy to tak jak jest: siostra Masterson.
Postacie stojące po lewej stronie fotografii w ogóle mnie nie interesowały, i nie mam żadnych informacji na ten temat. Zatem sugestia państwa, że ja zataiłem pochodzenie Pash’a jest niestosowna. Nie wiem jaki związek ma Lisa bądź pani Masterson z Andrew Pash’em. Wiem jaka była zależność pomiędzy Lisą i siostrą M. Najpierw Lisa była pacjentką, dopiero później zaczęła pomagać w szpitalu, wykonując podczas pierwszej wojny, czynności typowo szpitalne jak mycie pacjentów, podawanie lekarstw. To wszystko jest w miarę powszechnie wiadome przede wszystkim z notatek i kart pacjentów, które zobowiązany był prowadzić ordynator Josef Beuer.

niedziela, 16 maja 2010

dlaczego?

Dlaczego wszystkie drogi znów prowadzą do granicy pomiędzy duszą i ciałem… między światem żywych… i umarłych… czy możliwe że każdy Terrus jest kimś takim? Czy możliwe, Banary wiedział, w jakie kręgi wstępuje? Czy to, że kończąc swoją pracę i karierę w Trenton School, wiedział i oczekiwał, że po powrocie z tego spaceru, nie będzie już tym samym człowiekiem…?

czwartek, 13 maja 2010

kataklizm - jest 20:16 a dziesieć minut temu odebrałem tę wiadomość

boję się... boję się, że będę musiał spalić, oddychające jeszcze egzemplarze powieści "Woodward", bo to co zeznał w drugiej turze syn Banarego... niejaki Andrew Pash... to wywraca wszystko to nad czym siedziałem tyle długich lat... JESLI Pash potwierdzi to wszystko: o udziale doktora i rodziców Maxa... jeśli powie to w zeznaniach, teraz... 18 maja... będę musiał drugi tom pisać od początku...
nie wiem jeszcze dlaczego przerwał milczenie i chce zeznawać, ale byłbym głupcem, gdybym nie połączył tego z wizytą pani S. która ma Listy Mude Corri... UF!

środa, 12 maja 2010

czwartek, 13 maja 2010

Panie Jacku…
Doczytałam do końca. Tak jak pan to przedstawił - faktycznie możemy uznać że Banaremu jakiś tam zbożny cel się tlił w głowie, ale co do jego motywów nie jestem pewna - za mało go znam, za mało o nim wiem - ale pewnie się dowiem niebawem z powieści:)

Co do tych niby normalnych rodzin. Nie mógł Pan tego lepiej ująć! Tak, tez na to zwróciłam uwagę - to wypisz wymaluj tatusiek córki znajomej. Niby rodzina, niby normalnie a wszystko ślizga się po powierzchni, nie zagląda do środka. Praca, piwko zimne w cieniu pić w sobotę, jakiś grilek i rozmowy o niczym z jakąś szemraną paczką znajomych bądź mniej lub bardziej płytką i pustą rodziną. Tragedia! I dlatego jego żona od tej rodziny ucieka. W ogóle ona nie lubię ludzi głupich, pustych, małostkowych, którzy sie skupiają na jakiś nieważnych rzeczach, wychowując dzieci z obiadem niedzielnym w MCDonaldzie w Złotych Tarasach.
Najgorsze są te pseudo normalne rodzinki. Dziwne czasy, obyczaje. Wiem, że ona szukam normalności i wprowadza ją za wszelką cenę u siebie w domu - kultywuje tradycję wspólnych posiłków, ale na luzie bez zadęcia, normalne rozmowy o wszystkim i o niczym, pokazuje emocje bo je ma, nie kłamie. Myślę że ktoś kiedyś to doceni, chociaż ona stale walczy z moimi demonami np. ze odeszła od jej ojca… pijaka - wyrzuty sumienia… to coś co ją niszczy. Chociaż niby nie powinna ich mieć, bo wybrała dobro.
Czy spotkał sie Pan z kimś kto niby jest normalny a potrafi kogoś zniszczyć, skrzywdzić i zrobić to bez mrugnięcia okiem, bez wyrzutów sumienia, bez żalu że się zrobiło źle, czując złość, zawiść i radość ze się kogoś skrzywdziło?. Ja się spotkałam i był to dla mnie szok że tak można.

pozdrawiam
H.


Pani Haniu
Znam i ja przypadek bardzo podobny do pani znajomej. Jednak sytuacja była troszeczkę inna i inaczej niestety się skończyła. Moja znajoma – choć lepiej powiedzieć – pewna pani A. pochodziła ze wsi. Była zdolną dziewczyną… szkoła z paskiem i na studiach same piątki. Poznała w tym duzym mieście, gdzie studiowała, swego przyszłego męża. Mąż nie był orłem, nie studiował, no ale był z miasta. Żyli dobrze i pogodnie. W pewnym momencie wyprowadzili się za pracą daleko od swych rodzinnych stron. Dorobili się dwóch synów i wtedy się zaczęło. Pan mąż dostał pracę, która dawała mu sporo kasy i pewien specyficzny prestiż, ale… ale praca niosła ze sobą także nerwy i pan zaczął popijać. Pił wódkę. Pił bez kontroli. Po roku czy dwóch zaczął już mocno pić, zaczęły się nerwy w domu… strach… i to coś… o czym pani Haniu rozmawialiśmy wczoraj – pojawiła się w ich domu mgła lęku. Dzień podzielił się na to, kiedy pan pije i kiedy pan jeszcze nie zaczął pić. Na nic prośby, argumenty… nad rodziną ich pojawiła się oprócz mgły lęku także inna chmura… lęk dzieci przeradzać się zaczął w prośby. Prośby dzieci do matki, by zabrała ich i uciekli. (te dzieci miały około 10 lat). Matka, pani A. zaczęła niekończącą się opowieść o tym, że dzieci potrzebują ojca, jakimkolwiek by nie był… że są tak daleko od rodzinnych stron i że nikt nie może im pomóc i że w innych rodzinach jest tak samo.
Oczywiście nic się nie zmieniło przez bardzo długo. Synowie dorośli, wyprowadzili się z domu. Ta pani A. odezwała się do mnie ze trzy lata temu i wyznała mi w mailu, że jej starszy syn nie może jej wybaczyć, że tak ona mu zmarnowała życie. Że on jest kaleką… psychicznym wrakiem… że była słabą, kobietą bez zdania, a jego ojciec był tylko jakimś… nikim… ten syn pani A. ma teraz swoją rodzinę (jak ona twierdzi) i nie chce znać swej matki i nie chce, nie chce by jego dzieci znały babcię… która kiedyś nie dała rady…
Pani Haniu, to taka rada i przestroga dla tych Kobiet, które mają wątpliwości… czy uciekać i opuszczać frajerów…
Pozdrawiam panią.


Pisać do mnie proszę: jacek.roczniak@gmail.com

środa, 12 maja 2010

Witam!

Czytałam dziś kulisy. Taka śliczna ta Malwa. I tak sie zastanawiam że wszystkie te biedne dzieci miały jakieś popaprane dzieciństwo. Właściwie dlaczego Banary wybierał te z popapranym dzieciństwem? Bo takie chciały "ulecieć" gdzieś daleko. Wiem była o tym mowa nie raz. Ale wraca do mnie obraz Malwy nieprzytomnej, po narkotykach na jakiejś tam melinie. Zastanawiam sie co ja do tego pchnęło. Co Jej było. Co z Nią było.

Mijam często takie biedne dzieci z patologicznych rodzin jak idę rano do pracy a one do szkoły...idą...przynajmniej próbują, mają brudne ubrania, podarty plecak, pewno są głodne i niewyspane bo mamuśka z kolejnym panem kaziem balowała całą noc...i jak takie dziecko 8, 10 letnie może myśleć o szkole o nauce jak ono myśli o chlebie i kiełbasie bo jest po prostu głodne. U nas w ogóle bieda, nędza i nic się nie robi z takimi dzieciakami. Może w dużych miastach sa programy jakieś tam ratunkowe. Nie ma kasy, nikomu się nie chce. A w takim małym nienawiść do wszystkiego i wszystkich rośnie, rośnie....
Takie tam mam przemyślenia. Zawsze jak widzę ten rysunek Malwy to mi sie tak smutno robi że juz jej nie ma....
Dlaczego umarła?... czy musiało tak być.... Pewnie byłaby niewiele starsza ode mnie....
Pozdrawiam Hania

Pani Haniu,
Uderza pani w najczulsze struny, które od tak dawna we mnie grają. Choć nie miałem tak ciężkiego (aż tak ciężkiego) dzieciństwa jak przypadki, które pani dziś opisała, to bardzo… bardzo jestem czuły na dziecięcą krzywdę, a szczególnie tę krzywdę, wywołaną przez rodziców… przez ich egoistyczne i mętne życie. Nie ma pani pojęcia jak wiele rodziców nie zdaje sobie sprawy z tego, że wyrządzają krzywdę, takim swoim beztroskim życiem. Takim ciągłym melanżem, w którym dzieci są i istnieją… i nawet nie mam teraz na myśli rodzin patologicznych. Tam sprawa jest jasna. Myślę, że najgorsze są rodziny, w których pije się tak normalnie. Każdy weekend spędzany na działce, piątek, sobota i po powrocie do domu, reszta niedzieli. Ciągle jakaś rodzina… ciągle coś. Picie i rozmowy. I niby nic, ale tego czasu dla dziecka nie ma. Ważniejsza jest wódka… a to lekkie winko, a już na pewno „niegroźne” piwko. A dziecko to gorzej przyjmuje… dlaczego. A bo nie ma tym rozrób… nie ma krzyków… nie ma zadymy, bicia naczyń… ale jest coś czego dziecko nie rozumie. Jest mama ze szklistymi oczami, jest tata, który się chwieje przy kolejnej wizycie w łazience. A dziecko stoi i próbuje znaleźć w tym swoje miejsce.
Pani Haniu,
A te dzieci, które pani spotyka na ulicy, to dopiero na mnie działa… i jakże nie trudno się domyślić, co jest tam w tej młodej głowie… zamiast wspomnienia wspólnych chwil z rodzicami… wspomnienie ich wspólnych chwil przy stole.
Bober Banary pracował całe swe życie z takimi dziećmi. Od momentu, kiedy trafił jako (w sumie) pacjent do Trenton. Przecież Bober później był lekarzem, był pedagogiem. Zajmował się takimi przypadkami… aż w pewnym momencie uznał, że w żaden sposób nie może im pomóc. I wpadł na szaleńczy pomysł, że zacznie zajmować się najcięższymi przypadkami… dziećmi, które nie dają tak bardzo rady, aż odbierają sobie życie. I Banary nie widział żadnego sensu o żadnej szansy, by ich przed tym powstrzymywać. On nie widział w tym sensu. On postanowił odmienić ich życie tam… tam gdzieś, gdzie zapewni im spokój i raj… dlatego Banary jest takim dwuczłonowym, przeciwstawnym, dualistycznym tworem człowieka. A według Pani?

pisać do mnie proszę: jacek.roczniak@gmail.com

wtorek, 11 maja 2010

wtorek 11 maja 2010

Tylko Mozart teraz… requiem leczy każde rany… przynajmniej moje. Zdjęcia pochłaniają mnie bardzo. Do tego dochodzi myślenie o wczorajszej wizycie. Nie piszę. Nie tknąłem żadnego z rozdziałów. Cały czas konstruuję rozdział 18ty. Max dociera do Malwy… spotyka Celibra. To Celiber zna wiersze, które Malwa wymawiała… może recytowała… UF (ciężko naprawdę do tego wracać).

niedziela, 9 maja 2010

dwa dni w Sopocie

nie wysiadam z samochodu... prawie... ręce sterczą mi tuż przy ziemi od dźwigania kamery i swiatła,,, ale może chwilę odpocznę... chociaż godzinę... jutro spotkanie z panią, która posiada Listy Mude Corri, czy lepiej powiedzieć Zapiski Malwy... bardzo to ekscytujące...

czwartek, 6 maja 2010

piątek 7 maja 2010

Jestem w Polsce. Bardzo dużo wyjazdów. Ale jestem. W przyszłym tygodniu mam spotkanie w sprawie Listów Mude Corri. Mam nadzieję, że ich posiadaczka nie wycofa się i przyjedzie. Cały drżę na to spotkanie.