piątek, 24 czerwca 2011

maluję...

Zastanawiam się, czym naprawdę może być warsztat. Warsztat składający się ze słów. Do tej pory, zależało mi najbardziej na narratorze, który opowiada tylko to, co widzi. Narrator całkowicie niemyślący. Takie pisanie jest trudne. Kiedy piszę w pierwszej osobie, mogę wyrażać wszystko co chcę i jak chcę. Mój stan ducha podpowiada słowa. Ale przy zimnej narracji, tam gdzie nie ma myślenia, trzeba włożyć wiele wysiłku, by oddać to, co bohater robi lub co zrobić próbuje.
Język to słowa, które mają wytworzyć w twej głowie obraz. Po to piszę. Jeśli pewne zdanie naszpikuję przymiotnikami, jeśli powsadzam w nie porównania lub okraszę przenośniami, wtedy ten obraz zaczyna nabierać nasycenia. Kolory są nasycone. Wyraźne. Czuć od nich ciepło.
Grudniowy koniec dnia rozpalał gazowe lampy tuż po piętnastej. Szklane oprawy ocieplały się w ciągu kilku minut i lądujące płatki, w mgnieniu oka zamieniały się w krople, mknąc w dół kilka sekund, aż do wyschnięcia. Dziewiętnasto wieczny mróz, kneblował uliczne krany i wekował płytkie studnie, nad którymi pochylały się długie, drewniane żurawie.Ale jeśli w drugim zdaniu, pominę wszystkie dodatki i napiszę, że Śnieg padał od rana.
Toż to żadna informacja, a jeśli już, to tylko dla tego, kto ma odśnieżyć chodnik.
Tak się więc błąkam. Myślę i patrzę. Maluję.

niedziela, 19 czerwca 2011

Jurgen Ziller

Jurgen Ziller.
Nie do końca mogę uwierzyć w to, co dzieje się ze Stetchem Milfordem. Po wybudzeniu, w 1860 roku, traci całkowicie pamięć. Staje się Perry’m Mills’em. Pracuje w piekarni. Rozładowuje nocami worki z mąką. W ciągu dnia, konserwuje maszyny. Poproszony o dostarczenie pieczywa do pisarza Williama Scruton’a, odkrywa w sobie, perfekcyjną znajomość niemieckiego. Wikła się w przekład książki i ucieka do Hamburga. Tam jest już Jurgenem Zillerem. Zapada na cholerę. Ktoś podaje mu życiodajną krew i nie pozwala umrzeć. Jego największy wróg…

niedziela, 12 czerwca 2011

Nikczemny powie, że to przeznaczenie...

Prosta historia. Postacie proste, momentami prostackie. Rodziny i ich bieda. Gnuśniejące poczucie winy, że mogłam się urodzić lepiej. Mogłam… i on także mógł, nie wchodzić do tej dorożki. To wybór? Nikczemny powie, że to przeznaczenie.
„Świat nie radzi sobie z ludzkimi sprawami”, to już mam na tapetach w przedpokoju. Doświadczam. Ta dorożka zatrzymała się przed ich domem, wynieśli go. Nie mógł ruszyć ręką. Nie mógł poruszyć nogą. Usta trwały w obrazowym półcieniu. Podnieśli go. Nie, stary siwiec, sam go wniósł do dorożki. Ona była w środku i tylko patrzyła. A potem odjechali, by porzucić go pod szpitalem Cromwell House. Leżał pod bramą, owinięty w koc. To były ostatnie dni lata 1918 roku.

piątek, 10 czerwca 2011

zaczynam pisać

Błąkam się właśnie wspomnieniami po Holloway, londyńskim więzieniu dla kobiet. Oczywiście wspomnieniami Miki Fields, której matka pracowała przy więziennej kuchni. To tam Miki napatrzyła się i nasłuchała od matki, jakich ciężkich zbrodni, mogą dopuścić się kobiety. Jak bardzo los bywa surowy i jak często, musisz z tym losem zatańczyć, by nie owiał cię północnym wiatrem. „Ferro Voo Geo” póki co, przyprawia mnie o zimny pot na plecach. Rozpoznaję te materiały, które udało mi się zgromadzić w 1998 roku, porównuję z tym, co pisałem trzy lata temu… i chyba za dużo myślę. Myślałem, że samo gęste już wylałem w „Synu Bobera”. Tak myślałem, ale myślałem błędnie.
Sama podróż Miki oraz Niemego po Ziemi Voo Geo, jest jak przypiekanie trójfazowym prądem. I do tego ten panicz Milford. Tak, ten właśnie Stetch Milford, który przecież ich rozdzielił. Patrzę. Staram się pisać, ale mogę to robić tylko nocami. Rozdziały nieparzyste są takie cierpkie. Wyzwalają to, czego chyba jeszcze nie czułem. Niby to część tej samej historii, ale to tylko pozory. Tej części, nie można porównać do niczego.

wtorek, 7 czerwca 2011

Siedem ramion bez światła…

Zatem wracam do korzeni. Do pierwszej części tej historii… from the very begining, jak powiedział mi kiedyś Cornel Cummings, kiedy pierwszy raz spotkałem się z nim w Hammersmith.
Patrzę w „Ferro Voo Geo” i wzdycham. Kompletnie inny sposób opowiadania, inne czasy, nieznane postacie, które będę musiał w ciągu roku ożywić. Po ukończeniu „Syna Bobera” nie było ulgi i teraz stało się jasne, dlaczego.
Patrzę w „Ferro…” i ponownie zadaję sobie to pytanie: Dlaczego ja? Dlaczego ja, muszę opowiedzieć tę historię. Dlaczego mały Johny po prostu nie umarł, zabierając ze sobą tajemnicę, którą powierzył mu holenderski więzień.
Patrzę i jestem przerażony!

poniedziałek, 6 czerwca 2011

kropka postawiona

Dzisiaj, 6 czerwca 2011 roku ukończyłem swą drugą powieść. Kilkanaście minut temu, napisałem ostatnie zdanie. Powieść „Syn Bobera” w swym surowym jeszcze kształcie, posiada 22 rozdziały.
Redakcją oraz pracami literackimi wewnątrz powieści, pokieruje teraz Agnieszka Szymkiewicz.

Nie czuję ulgi. To raczej jest chyba napięcie. Jeszcze kilka dni temu byłem pewny, że tylko dwie strony… i już i już. Ale nie. Nie tak łatwo. Koleś nie chciał się poddać. Walczył tak długo.

piątek, 3 czerwca 2011

kończę powieść... 3 czerwca 2011

Kilka ostatnich zdań. Może dwie strony. Moja druga powieść, kończy we mnie swe czynne życie. Kończę pisanie. Czuję coś innego, niż dwa lata temu, kiedy kończyłem „Woodward’a”. Nauczyłem się przez ten czas opowiadać komuś, a nie tylko pisać. Nauczyłem się sterować życiem bohaterów, w sposób czytelny dla nich samych. Mam nadzieję, że rozumieją się nawzajem, na kartach kolejnych rozdziałów.
Czuję coś takiego miłego. Jestem już w Epilogu, czyli XXI rozdziale. „SYN BOBERA” miał mieć tytuł Lochy Vierhuizen, ale chyba jednak pozostanie tytuł pierwotny. Mam nadzieję, że tym, którzy śledzili losy procesu Andrew Pash’a oraz postępowanie przeciwko doktorowi Thomasowi Snake’owi, nie zawiodą się. Umieściłem obszerne fragmenty tego, co naprawdę wydarzyło się po zaginięciu Maxa.
Kilka ostatnich zdań. Chciałem, by kończyło się optymistycznie, z dłonią ku przyszłości i chyba jednak mi się udało.
Chciałem przeprosić wszystkich tych, którzy oczekiwali ukończenia „Syna Bobera” w zeszłym roku, jednak rzetelne ukończenie wszystkich wątków, przeszło moje najśmielsze oczekiwania i prognozy. „Syn Bobera” jest o wiele większy niż „Woodward” i może to, zrekompensuje to oczekiwanie.