wtorek, 12 stycznia 2010

Wódkokrążca akt drugi…

No i brzuch rósł pani Wu. On się starał. Sprzątał, mył, prał … odczekał aż Jej rodzice wyprowadzili się na wieś. Już miał lokum. Miał spokój. Ona myślała o kształcie łóżeczka dla dziecka - on myślał o wielkości skrzynki wódki, którą kupi. Pierwszy zachód słońca w ich związku przyszedł podczas wakacji. Byli na działkach. Ktoś, gdzieś tam niedaleko rozpalił ognisko, było i miło i turystycznie, póki do młodzieży nie dołączył on. Najpierw usiadł grzecznie przy ognisku, później skakał przez ognisko a potem to już wziął rower i rzucał gdzie popadnie… a potem wyjechał… niedaleko, bo zderzakiem po siatce… i tyle go widzieli. Rankiem Ona wydzwaniała, gdzie On jest. Lewą ręką trzymała słuchawkę, a drugą podtrzymywała rosnący brzuch. Jej rodzice podobne geny mieli jak on, więc za dużo nie rozumieli powagi… wszyscy, którzy ją znali radzili, namawiali, przepowiadali.
Po kilku dniach pojawił się. Jego dużą twarz zasłaniał bukiet czerwonych róż. A ona była z tych przecież, którym łakociem wmówi się bezzasadność czerni i bieli.
Ale czarne od dawna już nie było białe, bo po drugim razie Ona powiedziała dość. Wytrzymała aż promile weszły na prostą, spotkała się z nim i powiedziała, że to już koniec. Ale finał nie przychodził tak często jak ponaglenia rat, które musiała za wszystko płacić. I wtedy pojawiła się matka Wu. Szeptała do ucha córce, że świat taki jest, a ona sama nie da rady. I Wu spojrzała na łóżeczko z ich wspólną pomyłką… zadzwoniła do Niego i on uregulował wszystkie raty… jej odsetki też zniwelował.