środa, 21 lipca 2010

jej kartę pacjenta mam do dziś

Przed jutrzejszym wyjazdem przeglądam wszystkie materiały, jakie zgromadziłem przez ostatnie ponad dwanaście lat. Widzę to, czego nie miałem prawa dostrzec wcześniej. Kiedy poznałem tę historię, dotyczyła ona tylko pacjenta w śpiączce, który po wybudzeniu opowiadał niesamowite historie. Studiując psychologię kliniczną w Łodzi stykałem się z takimi przypadkami głównie poprzez podręcznik. Studenci od trzeciego roku co prawda praktykują w „Kochanówce” – szpital psychiatryczny na obrzeżach Łodzi, ale o ile wiem, żaden z nas nie był wpuszczany wtedy na oddział ciężkich psychoz. To trudne tematy. Ciężko zwykłemu człowiekowi, który przychodzi na kilka godzin i przyjmuje to z taką rezerwą, jaka może towarzyszyć poczuciu, że za chwilę opuszczę ten świat… przekroczę bramę i wrócę do swego domu. Teraz wspominam to inaczej… dużo ciężej. Pamiętam panią Jolę. Wtedy była magistrem. Była lekarzem. Psychologiem. Trafiłem pod jej skrzydła. Nie pamiętam na który blok trafiłem. Wiem, że to były depresje i zespoły maniakalne. Przełykałem ślinę idąc korytarzem. Przełykałem ślinę jak bohaterowi mej powieści, którą wiele lat później zacząłem pisać.
To był pochmurny dzień. Pamiętam, że była to środa. Pani Jola odebrała mnie na portierni. Przedstawiłem się, podałem rękę i po chwili szliśmy wyznaczonymi alejkami z białymi krawężnikami. Zatrzymaliśmy się dopiero pod jednym z budynków. Weszliśmy na pierwsze piętro. Pani Jola wyciągnęła z kieszeni fragment klamki, podobny do tych, jakie używali w tamtych czasach kolejarze do otwierania zamkniętych przedziałów. Oddział to był korytarz z pewną szerszą częścią, podobny w konstrukcji do holów szkół. Było bardzo dziwnie. Ludzie. W dresach, w białych piżamach… zgiełk… szliśmy w głąb… a ja starałem się patrzeć w te wszystkie twarze, dla których byłem obcy. Ja byłem obcym.
Niedługo później natrafiłem na pacjentkę. Panią Zofię. Jej kartę i kwestionariusze, które przy mnie wypełniała mam do dzisiaj. Trzymam je w rękach i myślę, jak to się stało, że trafiłem na przypadek śpiączki… jak trafiłem na przypadek nastolatka z Hammersmith…